„Spróbujcie za jakieś trzy lata". Menedżer wyjechał do USA z białoruskim biurem po 2020 roku. Nie radzi (na razie) powtarzać
Product manager, który od kilku lat mieszka z rodziną w USA, dzieli się swoimi doświadczeniami.
Product manager, który od kilku lat mieszka z rodziną w USA, dzieli się swoimi doświadczeniami.
Product manager, który od kilku lat mieszka z rodziną w USA, dzieli się swoimi doświadczeniami.
— W branży IT jestem już ponad 15 lat. Zaczynałem jako analityk biznesowy, pracowałem na różnych stanowiskach i pozycjach, z różnymi technologiami, w różnych domenach biznesowych. Jeszcze przed pandemią zacząłem pracować w amerykańskiej firmie na Białorusi. I w latach 2020-2021 pojawiła się możliwość relokacji.
Pracuję w USA jako Product Manager w tej samej firmie, na tym samym stanowisku. Ale wielu znajomych i moja żona szukali tu pracy. Dlatego rozumiem, jak wygląda szukanie pracy w USA. To trudne. Prawdopodobnie wcześniej było łatwiej, ale trafiliśmy w trudny okres. Po pandemii były masowe zwolnienia z Google, Amazona, Facebooka. Gdy do Białego Domu przyszła nowa administracja, również nastąpiły masowe zwolnienia.
Lokalny rynek IT jest teraz nasycony ludźmi, którzy próbują znaleźć pracę.
Kilku moich bliskich znajomych, przyjaciół od miesięcy siedzi bez pracy. Rekord — właśnie teraz ktoś szuka pracy już dziesiąty miesiąc.
Nie powiem, że w USA jest bardzo dużo programistów. Tutaj branża IT to głównie konsulting i zarządzanie rozwojem, Project i Product Management. W ciągu ostatnich kilku lat z jakiegoś powodu wszyscy potrzebują specjalistów ze znajomością AI, umiejętnością pracy z modelami.
Odnoszę wrażenie, że wiele firm, które chcą wdrażać AI i tym podobne technologie, tak naprawdę nie do końca rozumie, czym jest AI.
Niemniej jednak, dobrze jest mieć coś takiego w CV. Jeśli tego nie masz, szanse na znalezienie jakiejkolwiek pracy drastycznie maleją.
Amerykańskie firmy są różne. Na przykład jest tu wielu imigrantów z Indii. W niektórych firmach Holi (hinduistyczne święto wiosny) obchodzi się bardziej aktywnie niż Wielkanoc.
Bardzo rzadko można tu usłyszeć jakiś dowcip czy anegdotę o jakiejś narodowości.
Jedna z głównych różnic: na Białorusi trudno było znaleźć osobę po 60. roku życia, która w miarę dobrze orientowałaby się w technologiach. Tutaj pracuję z osobami zbliżającymi się do 70-tki, świetnie radzą sobie ze wszystkimi aplikacjami i narzędziami.
To fundamentalna różnica. Daje to pewność: rozumiesz, że za 20 lat też będziesz po sześćdziesiątce, ale nikt cię nie zwolni z tego powodu.
Kolejna różnica w pracy: na Białorusi wszystko było jakoś spokojnie. Jeśli jesteś doświadczonym pracownikiem, nawet na okresie próbnym nie martwisz się: przyszedłeś do pracy — i nawet jeśli zdarzy się coś nadzwyczajnego, nikt cię nie zwolni. Tutaj tak nie jest. W USA wszystko dzieje się tak szybko! Naprawdę mogą ci rano powiedzieć, że dzisiaj jest twój ostatni dzień pracy. Miejscowi jakoś z tym żyją, nikt się tym nie denerwuje. Jak jest, tak jest.
To samo dotyczy tzw. benchu. Na Białorusi, jeśli siedzisz na benchu — jest to oczywiście złe, ale nie krytyczne.
Tutaj w USA bench dwutygodniowy — to już coś bardzo poważnego. Dwutygodniowy bench sprawia, że ludzie naprawdę się denerwują, martwią o swoją przyszłość. Tutaj wszyscy starają się pracować non-stop.
Z zawodowego punktu widzenia na Białorusi w pewnym momencie przestałem się rozwijać. Koniec — sufit. No i wynagrodzenie przez ostatnie cztery lata już nie rosło. Tutaj z perspektywy rozwoju zawodowego nie ma granic. Po prostu robisz krok w bok. Tutaj to jest łatwe.
Na Białorusi — w firmach, w których pracowałem — kursy rozwoju zawodowego często miały charakter obowiązkowy. Jeśli jest to zapisane w indywidualnym planie rozwoju — musisz to zrobić. Tutaj wszystko jest opcjonalne. Możesz po prostu siedzieć i spokojnie wykonywać swoją pracę. Jeśli wykonujesz ją dobrze — wszystko będzie w porządku.
Ale jeśli wszystko wokół będzie się rozwijać, a ty nie, w pewnym momencie różnica między otoczeniem a tobą stanie się tak duża, że nie będziesz już mógł wykonywać swojej pracy. I wszyscy doskonale to rozumieją. Tutaj bardzo rozwinięty jest networking, wymiana doświadczeń, wszyscy chodzą na jakieś kursy (nie wiem, jak znajdują na to czas), spotykają się po pracy, dyskutują.
To wszystko jest bardziej rozwinięte w dużych miastach, takich jak San Francisco, Nowy Jork. My mieszkamy w Atlancie (stolica południowego stanu Georgia z populacją około 0,5 mln w granicach miasta i ponad 6 mln w aglomeracji. — Przyp.). U nas wszystko to przebiega jeszcze stosunkowo spokojnie. Ale też istnieje. W porównaniu z Mińskiem życie tętni tu energią.
Ale ogólnie jest to dość podobne.
Zarobki w IT zaczynają się od około 70 tysięcy dolarów rocznie. Nie powiem, jaka jest maksymalna stawka. Słyszałem jakieś legendy o tym, że developer gdzieś w Instagramie albo Facebooku zarabia prawie milion rocznie. Całkiem możliwe.
Średnio lider zarabia 120-150 tysięcy, w zależności od lokalizacji i firmy. W Kalifornii może to być nieco więcej, ale tam również wydatki są większe. U nas w Atlancie to trochę mniej, 120-140 tysięcy. To poziom lidera.
Z tych pieniędzy około jedną trzecią trzeba oddać na podatki.
Mieszkania są drogie. Przeciętne mieszkanie w Atlancie z dwiema sypialniami — około 3000 dolarów miesięcznie. Plus media, różne opłaty. Na przykład w kompleksie mieszkalnym, w którym kiedyś mieszkałem, była tzw. convenience fee — 65 dolarów miesięcznie tylko za to, że zobowiązali lokatorów do sprawdzania wskaźników wody i energii elektrycznej w jakiejś specjalnej aplikacji. No właśnie!
Na wszystko w takim mieście jak Atlanta, na podobne mieszkanie schodzi 3400-3500 dolarów miesięcznie. Jeśli mieszkanie ma jedną sypialnię, swoją drogą — niewiele taniej. Powiedzmy 2500 dolarów za wynajem, a razem z mediami i wszystkim innym — 3000 dolarów. Jeśli studio — też niewiele taniej, powiedzmy o 500 dolarów mniej. Wszystko jest dość drogie.
Kupowanie mieszkania w USA obecnie nie jest zalecane. Przed pandemią było tak: płaciłeś za [mieszkanie kupione na kredyt hipoteczny] średnio mniej, niż gdybyś je wynajmował. W ciągu ostatnich kilku lat wszystko jest na odwrót. Obecnie wynajmujemy dom. I gdybym kupił ten dom, płaciłbym miesięcznie o 1400 dolarów więcej. Patrząc z drugiej strony: mogę kupić dom i płacić za niego tyle samo, ile teraz płacę za wynajem, ale ten dom będzie gorszej jakości, w gorszej dzielnicy. Po co mi to?
Mamy jednego znajomego, który przez dziewięć lat zdołał zaoszczędzić potrzebną sumę i kupić dom bez żadnych kredytów. Ale on jest jedyny taki.
Po pandemii ceny nieruchomości wzrosły około dwukrotnie. Wzrosła zarówno wartość domów, jak i cena wynajmu. Na przykład dom, za który teraz płacę 2500 dolarów, w latach 2019-2021 był wynajmowany za 1270 dolarów.
Plus teraz wzrosły oprocentowania kredytów hipotecznych. Podobno nawet 6-7 procent. Dla Ameryki to bardzo dużo, kilka lat temu było 2-3 procent.
Za to jedzenie jest tu tanie. Po przeprowadzce pojechałem raz na Białoruś. Wszedłem do kawiarni przy ul. Karla Marksa i byłem zaskoczony, jak drogo tam było. Tutaj mogę zjeść z rodziną (trzyosobową) [w podobnym miejscu] za 20-25 dolarów.
W sklepach żywność bywa różna. Są sieci, które pozycjonują się jako sprzedawcy naturalnych produktów — tam jest drogo. Jest Walmart, coś w rodzaju białoruskiego Eurooptu na sterydach — wszystko bardzo tanio. Jest coś pośredniego jak białoruska sieć Green.
W ciągu ostatnich trzech lat ceny wielu produktów wzrosły około dwukrotnie. Z wyjątkiem jajek — ceny jajek wzrosły kilkukrotnie. Ale to wszystko jest do zniesienia, i tak wiele produktów jest tańszych niż na Białorusi.
Ubrania są tanie. Niektóre artykuły gospodarstwa domowego są ekstremalnie tanie. Bardzo wiele dobrych rzeczy właściciele oddają całkowicie za darmo. Możesz kupić za 1500 dolarów fajną dziecięcą zjeżdżalnię z huśtawkami, różnymi drabinkami i postawić ją na swoim podwórku. A możesz wziąć taką samą [używaną] całkowicie za darmo.
Na średnią pensję ponad sto tysięcy można pozwolić sobie na podróżowanie z całą rodziną dwa razy w roku na pewno. I jeszcze dwa-trzy razy w roku wyjeżdżać na weekendy. Plus udało nam się wysłać żonę z córką kilka razy na Białoruś, a nawet ja raz pojechałem.
Jest tu pewna kwestia. W USA ceny hoteli i Airbnb bardzo zależą od okresów wakacji szkolnych. Dlatego jeśli masz dzieci w wieku szkolnym, przygotuj się, że zapłacisz za zakwaterowanie dwa razy więcej. A jeśli masz dzieci w wieku przedszkolnym — można sporo zaoszczędzić.
Można odłożyć około trzech tysięcy miesięcznie [ze średniej pensji lidera]. Ale jest pewna kwestia. Jeśli chcesz zostać w USA na dłużej, myślisz o przyszłości — część pieniędzy idzie na emeryturę.
Jest jeszcze specjalny rodzaj oszczędności na zdrowie, health savings account. Ma sens też zgromadzić dużą sumę, ponieważ z wiekiem mogą pojawić się choroby, a tutaj w Ameryce medycyna jest bardzo droga. Kolejna część pieniędzy z hipotetycznych trzech tysięcy idzie tam. Za wykorzystanie pieniędzy z takiego konta na inne potrzeby przewidziane są ogromne kary.
Ale jeśli w rodzinie pracują dwie osoby, to udaje się odkładać więcej.
W naszej rodzinie sytuacja finansowa jest teraz lepsza niż była na Białorusi. Tam żyliśmy naprawdę od wypłaty do wypłaty w ostatnim czasie. Teraz udaje się coś odłożyć. Oczywiście, nie te hipotetyczne trzy tysiące miesięcznie. Ale staram się.
Mimo tych wszystkich trudności, w USA i tak jest lepiej. Jest tu więcej słonecznych dni, możliwości, wydarzeń, życie jest ekstremalnie intensywne. Po prostu przestajesz oglądać filmy i seriale, emocji wystarczy. Nawet jeśli z wypłaty nie zostało już w ogóle pieniędzy — w Ameryce nie można powiedzieć, że nie ma pieniędzy. Bo jest karta kredytowa.
Zdrowie w USA jest drogie. Dziewięcioletnie dziecko naszych znajomych miało zapalenie wyrostka robaczkowego. Jak wszędzie, są dobrzy lekarze i ci mniej dobrzy. Im od razu się nie poszczęściło — trafili na słabego lekarza. Odpukać, ostatecznie dziecko wyzdrowiało. Wystawili im rachunek na ponad 100 tysięcy dolarów za dwie operacje (mimo że pierwszy lekarz nie był najlepszy, operację i tak naliczyli) i, o ile dobrze pamiętam, spędzili pięć dni w szpitalu. Ale mieli bardzo dobre ubezpieczenie, które pokryło prawie wszystko. Sami zapłacili tylko około 9000 dolarów.
Mówię «tylko 9000 dolarów» (w porównaniu z całkowitą kwotą rachunku). Ale z drugiej strony, to przecież «aż 9000 dolarów». Dlatego tutaj nie można chorować.
Tutaj są też bardzo drogie implanty, aparaty ortodontyczne. To wszystko może łatwo kosztować 10, 20 tysięcy dolarów. Dlatego jeśli masz małe dzieci, zaleca się zakładanie health savings account również dla nich. Dorosną — trzeba będzie czymś płacić za zęby.
Jednocześnie wypełnienie może być nawet tańsze niż na Białorusi, gdzie naliczono mi 500-600 dolarów za dwie-trzy duże plomby z leczeniem kanałowym. Odmówiłem, wytrzymałem trochę, przyjechałem tutaj i tutaj wyleczyłem za darmo (wykorzystałem pieniądze z health savings account).
Z imigracją nie jest łatwo. Od około 2023 roku zaczęły pojawiać się opóźnienia na wszystkich etapach rozpatrywania dokumentów. System już wcześniej był skomplikowany, wielopoziomowy.
Teraz, gdy przyszła nowa administracja prezydenta, wszystko stało się gorsze. Wśród naszych znajomych są trzy rodziny, które otrzymały zielone karty w ostatnim momencie. My jeszcze nie mamy zielonej karty, jak będzie — nie wiem. Możliwe, że będziemy musieli przeprowadzić się ponownie. Na Litwę, do Polski lub Holandii — nie wiem.
USA wciąż jest najbardziej rozwiniętą gospodarką na planecie. Nasycony rynek, gdzie jest wszystko. Absolutnie każda osoba z absolutnie każdym zestawem umiejętności teoretycznie może tu znaleźć swoje miejsce. Jeśli twoją główną umiejętnością jest na przykład Delphi — tutaj znajdziesz pracę, ponieważ istnieje wiele firm, które wciąż używają przestarzałego kodu.
Wszystko jest dobrze, wszystko jest świetnie. Ale ta niestabilność z imigracją… Nie wiadomo, co wymyśli administracja Trumpa. Dlatego nie zalecałbym przeprowadzki tutaj w tej chwili. Za jakieś trzy lata, gdy odbędą się nowe wybory, sytuacja się zmieni, jestem pewien. I wtedy — tak, ma sens próbować.