Wsparcie nas

Deweloper z ponad 20-letnim doświadczeniem. W wieku 39 lat osiągnął przychód miliona dolarów, a wśród klientów znalazły się takie firmy jak Rolls-Royce i Opera.

W 2024 roku przychody startupu Lingvanex, założonego przez programistę z Nowopołocka, Aleksieja Rudaka, wyniosły 940 000 dolarów.

Porozmawialiśmy z Aleksiejem o jego osiągnięciach i planach.

Deweloper z ponad 20-letnim doświadczeniem. W wieku 39 lat osiągnął przychód miliona dolarów, a wśród klientów znalazły się takie firmy jak Rolls-Royce i Opera.

W 2024 roku przychody startupu Lingvanex, założonego przez programistę z Nowopołocka, Aleksieja Rudaka, wyniosły 940 000 dolarów.

Porozmawialiśmy z Aleksiejem o jego osiągnięciach i planach.

Projekt Selfmade in Belarus postanowił zainspirować młodych przedsiębiorców, którzy dopiero zaczynają.

Opowiadamy niełatwą i fascynującą historię sukcesu programisty-biznesmena z Nowopołocka, który od ponad 20 lat tworzy własne produkty, nieustannie inwestuje w rozwój i nie poddaje się w kryzysowych momentach.

Na końcu — rady dla «siebie 25-letniego»: mamy nadzieję, że będą przydatne!

Aleksiej Rudak ma 39 lat. Urodził się w Nowopołocku i od dzieciństwa marzył o zostaniu przedsiębiorcą. Jego kariera jako dewelopera rozpoczęła się od tworzenia prostych aplikacji mobilnych na iPhone’a.

Przez długi czas, równolegle z pracą w firmach IT, próbował rozwijać własne projekty — tworzył strony edukacyjne i turystyczne, program księgowy, gry na telefony komórkowe. Jednak żaden z tych projektów nie wystrzelił.

Gdy odkrył, że wśród liderów pobierania w AppStore są aplikacje tłumaczące, Aleksiej postanowił się nimi zająć. Skupił się na tłumaczeniu neuronowym i osiągnął znaczące sukcesy. Obecnie z usługi tłumaczenia maszynowego Lingvanex korzysta 80 firm, w tym Rolls Royce, Liebherr i Opera.

«Dzieciństwo w Nowopołocku nauczyło mnie dogadywania się z nieadekwatnymi i odbitymi nastolatkami. W Mińsku odkryłem, że istnieje inny świat»

— Urodziłeś się w Nowopołocku. To niezwykłe miasto trudno nazwać «prowincjonalnym», ale geograficznie to jednak głęboka prowincja. Czy dzieciństwo jakoś wpłynęło na twoją karierę?

— Z plusów: dzieciństwo w Nowopołocku nauczyło mnie negocjowania z nieadekwatnymi i odbitymi nastolatkami, których nie brakowało na podwórku. Ta umiejętność przydała mi się w życiu do prowadzenia negocjacji.

Mieszkając w Nowopołocku nie rozumiałem, jak ważne dla sukcesu w biznesie jest przebywanie w odpowiednim środowisku, w odpowiednim kręgu towarzyskim. Nie wiedziałem, gdzie można nauczyć się czegoś przydatnego lub kogo zapytać o radę. Zrozumiałem to później, gdy rozpocząłem studia w Mińsku.

Co jeszcze okazało się przydatne podczas życia w Nowopołocku? Ojciec zabierał mnie w delegacje i na ich przykładzie wyjaśniał, jak działa biznes. Pracował wtedy w firmie komercyjnej.

— Czy te rozmowy ukształtowały twoje podejście do biznesu?

— Wpływ ojca był silny i rzeczywiście ukształtował właściwe podejście do biznesu. Podkreślał, jak ważne są kontakty dla rozwiązywania problemów, chciał, żebym zamiast siedzieć przed komputerem, był bardziej towarzyski i nawiązywał więcej przyjaźni. On sam miał duże grono znajomych i widziałem, jak to działa.

— Wspominałeś, że miałeś 12 lat, gdy w rodzinie pojawił się laptop. Spotkanie z tym rzadkim w latach 90. urządzeniem chyba też miało wpływ?

— Po pierwszym spotkaniu z laptopem bardzo zapragnąłem własnego komputera. Laptop był bardzo drogi, więc zacząłem zbierać na zwykłe PC. W ciągu roku uzbierałem na Pentium 1. Był już wtedy przestarzały, ale był mój.

Nie obsługiwał dobrych gier, więc myślałem, jak go podkręcić i zmodyfikować. Z czasem osiągnąłem w tym sukces. Gdy podkręciłem i zmodernizowałem komputer, przez jakiś czas grałem w gry i planowałem zostać e-sportowcem. Ale ojciec mówił, że nie zarobi się na tym dużych pieniędzy i że to wszystko bzdury. Potem gry same mi się znudziły.

W 11 klasie postanowiłem zebrać zespół i stworzyć własną grę, żeby potem na niej zarobić. Ale nic z tego nie wyszło: z ośmiu członków zespołu tylko jeden znał programowanie.

Podobne uczucia przeżyłem jeszcze raz później, gdy po raz pierwszy zobaczyłem iPhone’a 3G. Byłem tak zaskoczony tym urządzeniem, że od razu postanowiłem przejść na związany z nim projekt i nauczyć się nowego języka programowania. Zrobił na mnie wrażenie jak laptop w dzieciństwie. Od razu pojawiło mi się w głowie wiele pomysłów na gry i aplikacje.

— Mińsk po małym mieście — na czym polegał główny kontrast, twoim zdaniem?

— Kiedy w wieku 18 lat przyjechałem do Mińska i poszedłem na spotkanie użytkowników Linuksa («Linuksówkę»), odkryłem, że istnieje jakiś inny świat. Świat mądrych i interesujących ludzi. Że istnieje nocny targ książek, gdzie można tanio kupić książki o IT. I jest tam duży wybór tych książek. Targ radiowy w Żdanowiczach bardzo mnie zaskoczył, gdy zobaczyłem taki duży wybór części komputerowych. Wcześniej w centrum wystawowym przy ulicy Kupały odbywała się wystawa technologii komputerowych PTS — zrobiła na mnie ogromne wrażenie.

No i szczególne wrażenie wywarł na mnie 1 września 2003 roku, kiedy kierownik katedry IT na BGTU zebrał nasz rok i opowiadał, jakich technologii będą nas uczyć. To mnie bardzo zainspirowało.

«Przychodziły myśli, że trzeba było nadal tworzyć aplikacje mobilne, a nie wchodzić w Data Science»

— W swoim czasie przez pięć-sześć lat kilkakrotnie przechodziłeś przez trudny cykl: praca na etacie → własny projekt → niepowodzenie → powrót na etat. Pamiętasz, który moment był najbardziej bolesny?

— Trudno jest, gdy zostaje mało oszczędności i rozumiesz, że wkrótce będziesz musiał szukać pracy, żeby przeżyć. Wtedy pojawia się zrozumienie, że pomysł nie zadziałał.

— Stworzyłeś około 500 aplikacji mobilnych w ciągu dwóch lat. Na pierwszy rzut oka brzmi to niewiarygodnie. Jak wyglądał twój typowy dzień? Jak udało ci się nie wypalić się zawodowo?

— Pracowałem 8-10 godzin dziennie plus weekendy. Bardzo lubiłem to zajęcie, ponieważ od razu widziałem rezultat pracy. W ciągu kilku dni stworzyłem aplikację — po kilku dniach trafiła do sklepu i od razu zaczęła przynosić pieniądze z reklam. To wcale nie jest męczące, gdy widzisz, że coś się udaje.

A kiedy się nie udaje — nawet praca przez kilka godzin dziennie bardzo wykańcza.

— Użytkownicy pisali o twoich wczesnych aplikacjach, że zaśmiecasz AppStore.

— Tak, czytałem te opinie. I nadal czytam opinie o obecnych produktach. Przynajmniej na mnie to wpływa. I zmusza do ciągłego poprawiania jakości.

— Pamiętasz moment, gdy twoje aplikacje-tłumacze osiągnęły pierwszy milion pobrań miesięcznie?

— W samym tym momencie nie poczułem niczego szczególnego.

Ale dobrze pamiętam moment, gdy pasywny dochód z aplikacji przekroczył 600 dolarów miesięcznie. Przyszła świadomość, że teraz nie muszę szukać pracy, bo pieniędzy już wystarcza na wynajem mieszkania i jedzenie.

I teraz mogę skupić się na rozwoju tych aplikacji, aby zarabiać więcej.

— Opowiadałeś o osobistym kryzysie w 2019 roku. Przez dwa i pół roku zainwestowałeś w rozwój 600 tysięcy dolarów, pieniądze się kończyły, byłeś w panice. I oto komputer całą noc «wytapiał» model tłumacza angielsko-rosyjskiego, a rano zobaczyłeś jakościowy rezultat.

— Ciągle przychodziły myśli, że powinienem był kontynuować tworzenie starych aplikacji mobilnych, a nie wchodzić w Data Science, próbując zrobić coś dużego i fajnego. I że wszystko okazało się znacznie trudniejsze, niż myślałem.

Kiedyś opowiedziałem znajomemu o zarobkach z prostych aplikacji mobilnych. Jemu się udało, jego zarobki z prostych aplikacji przekroczyły moje już ponad 10-krotnie.

Ale kontynuowałem. Bo chciałem dokończyć to, co zacząłem, a nie porzucać w połowie drogi.

— Twoja aplikacja Phone Call Translator została produktem dnia na ProductHunt w październiku 2019 roku. Ta usługa to kombinacja rozpoznawania mowy, tłumaczenia neuronowego, syntezy mowy i telefonii VoIP. Nawet teraz to wygląda imponująco.

— To była długa i żmudna praca naszego zespołu. Poprosiliśmy wtedy Chrisa Messinę, aby zamieścił produkt w swoim imieniu. To najpopularniejsza osoba na Product Hunt. Ta decyzja przyniosła nam wielu odbiorców i dużo głosów. Ponadto na Product Hunt projekty wzajemnie wspiera białoruska społeczność startupowa.

Głównym problemem było zmuszenie aplikacji do działania w dwóch kanałach jednocześnie. Na nadawanie i odbiór, jak telefon. Technicznie zrobienie tego było wtedy długie i skomplikowane. W 2020 roku nie rozwiązaliśmy tego problemu, więc aplikacja działa na zasadzie krótkofalówki [jak system simpleksowy, w którym informacja jest przekazywana tylko w jednym kierunku]. W 2021 roku wstrzymaliśmy ten projekt i przeszliśmy na rynek B2B.

«Obecnie koncentrujemy się na rozwiązaniach korporacyjnych, które mogą tłumaczyć duże ilości bez dostępu do internetu i za stałą cenę»

— Ile osób jest teraz w twoim zespole? Jak zmieniła się firma i jej kultura w procesie rozwoju?

— Obecnie zespół liczy około 40 osób. Wszystko jak zwykle. Gdy firma urosła, podzieliliśmy ludzi na działy i przydzieliliśmy zespołom menedżerów. Prowadzimy planowanie finansowe. Staramy się wszystko, co możliwe, zautomatyzować i dodać analitykę do wszystkich produktów, aby podejmować właściwe decyzje.

— Co jest trudniejsze — sprzedawanie aplikacji zwykłym użytkownikom czy przekonywanie Rolls Royce’a do używania twojego tłumacza? Jak przebiegały pierwsze negocjacje z dużymi klientami?

— Przekonać Rolls Royce’a jest trudniej! Cykl transakcji może trwać rok lub dłużej.

Pierwszemu klientowi, Vivaldi, daliśmy serwerową wersję tłumacza za darmo, po prostu żeby przetestować model sprzedaży i integrację z ich produktem. I nawet to zajęło ponad rok.

— A półtora roku negocjacji i procesu integracji twojego produktu z Operą było dużym stresem dla twojego małego zespołu?

— Kiedy zrobiliśmy transakcję z Vivaldi, łatwo było dogadać się z Operą. Wszak założyciel Opery Jon Stephenson von Tetzchner jest również założycielem Vivaldi. W Operze widzieli, że w Vivaldi wszystko działa pomyślnie i zaczęli nam ufać.

— Kiedyś powiedziałeś: «Jestem 5 tysięcy razy w tyle za Google — no i co z tego?» Czy ten gigant IT nadal jest twoim bezpośrednim konkurentem?

— Kiedy otworzyliśmy firmę i robiliśmy tylko aplikacje mobilne, Google rzeczywiście był naszym bezpośrednim konkurentem.

Teraz koncentrujemy się na rozwiązaniach korporacyjnych, które mogą tłumaczyć duże ilości tekstu, audio, plików bez dostępu do internetu, aby nikt nie wiedział, co tłumaczysz. Jeśli tłumaczysz przez Google lub ChatGPT — przekazujesz im wszystkie swoje dane. I nie wiadomo, gdzie twoje dane później trafią.

Dla dużego biznesu kluczowe jest, aby dane nie wyszły poza firmę. Szczególnie dla banków, firm ubezpieczeniowych, fabryk, placówek medycznych itd. Tłumacz Lingvanex działa bez dostępu do internetu — instaluje się na komputerze klienta.

Ponadto koszt tłumaczenia przez Google zależy od objętości przetłumaczonego tekstu, a nasze rozwiązanie może przetłumaczyć nieograniczoną ilość informacji za stałą cenę z prędkością 100 tysięcy znaków na sekundę. U Google tłumaczenie 1 miliona znaków kosztuje 20 dolarów. U nas może kosztować 10 centów. Na przykład możemy przetłumaczyć w ciągu kilku dni milion stron internetowych/plików za 100 dolarów.

— A jakieś produkty poza tłumaczeniem?

— Zaczynaliśmy od tłumacza, ale teraz mamy transkrypcję mowy w 90 językach. Również działa bez internetu i może transkrybować kilka osób jednocześnie, a także tworzyć napisy. Jest używana w call center do analizy mowy.

— Jak widzisz idealnych nabywców Lingvanex?

— Firma produktowa zajmująca się Natural Language Processing. Tylko większa od nas. Żeby po sprzedaży powstała synergia firm.

«Jestem bardzo wdzięczny mojemu uniwersyteckiemu wykładowcy języka białoruskiego»: o filozofii i motywacji

— W 2016 roku zarabiałeś 25 000 dolarów miesięcznie, podróżowałeś po ponad 15 krajach, a potem powiedziałeś: «Wszystko mi się znudziło, miasta są podobne». Czy to był jakiś kryzys egzystencjalny?

— Nie było żadnego kryzysu. Po prostu chciałem stworzyć poważny, jakościowy projekt. O którym będzie wiedział cały świat i który przynosi korzyści.

Moje grono znajomych to głównie startupowcy. Patrząc na nich, widziałem, jakie świetne produkty tworzą. Równałem do nich. W 2016 roku pojechałem po raz pierwszy na dużą międzynarodową wystawę startupów Slush w Finlandii (pojechał wtedy cały autobus startupowców — 40 osób). Po drodze wpadliśmy jeszcze na konferencję startupową w Rydze. Tam zobaczyłem poziom projektów i zapragnąłem robić coś podobnej skali.

— Czy musiałeś coś poświęcić dla Lingvanex? Jak zmieniło się twoje życie osobiste przez lata ciągłego rozwoju projektu?

— Nie było jakiegoś dużego problemu. Staram się zachować równowagę między pracą a odpoczynkiem, inaczej można się wypalić, a moja wydajność ucierpi. Jeśli właściwie ustalasz priorytety i planujesz czas, można znaleźć czas na rodzinę i przyjaciół. Ważne jest również dbanie o zdrowie.

— Często wracasz do rodzinnego miasta? Może zauważyłeś jakąś zmianę w stosunku ziomków do odnoszącego sukcesy lokalnego przedsiębiorcy IT?

— Do Nowopołocka jeżdżę rzadko, bo w Mińsku spędziłem już większą część życia. Z tymi, z którymi przyjaźniłem się w szkole i na uczelni, komunikujemy się jak dawniej.

A sukces to pojęcie względne.

W tej chwili nie uważam, że osiągnąłem to, czego chciałem.

— Dlaczego zdecydowałeś się udostępnić swój model tłumaczenia na język białoruski w otwartym dostępie?

— Jestem bardzo wdzięczny mojemu uniwersyteckiemu wykładowcy języka białoruskiego, który uczył go tak dobrze i interesująco, że zachęcił mnie do samodzielnego studiowania języka białoruskiego. A potem zainspirował mnie jeszcze do wykonania dużej pracy naukowej o białoruskich ornamentach i wygrania z nią konkursu.

Obserwuję również, jak ludzie tworzą kanały YouTube po białorusku. A znajomy programista uczestniczy w projekcie Corpus.by. Ja też chciałem wnieść swój wkład w popularyzację języka białoruskiego. Teraz nie ma on najlepszych czasów.

«To mnie napędza»: plany na przyszłość

— Twoja pensja to 5000 euro przy rocznych przychodach prawie milion. Nie chcesz więcej wydawać na siebie po tylu latach wysiłków?

— Warto tu zaznaczyć, że przychód nie równa się zyskowi. Milion zarabia cała firma rocznie. A mamy w zespole około czterdziestu osób. Uwzględniając wydatki na pensje, wynajem serwerów, różne usługi, reklamę, zostaje niewiele. A to, co zostaje, inwestujemy w poprawę jakości produktów.

Z drugiej strony, 5000 euro to świetne pieniądze na komfortowe życie. Moim celem jest teraz rozwój biznesu. Aby rosły przychody, a wraz z nimi zysk, z którego potem można wypłacać dywidendy.

— Mówiłeś, że po sprzedaży firmy chcesz «wyjechać do lasu, łowić ryby». To metafora czy konkretny plan?

— O «łowieniu ryb» zażartowałem, gdy udzielałem wywiadu dla Forbesa. Znając siebie, myślę, że na pewno nie będę chciał odpoczywać po sprzedaży firmy. Moim planem jest kontynuowanie pracy nad technologiami przetwarzania języka i mowy za pomocą AI. To mnie napędza, to mnie interesuje.

— Co powiedziałbyś sobie 25-letniemu, który dopiero zaczynał drogę w biznesie? Jakich błędów zdecydowanie warto by uniknąć?

— Po pierwsze. Za pieniądze zarobione na aplikacjach trzeba najpierw stworzyć źródła pasywnego dochodu. Zainwestować w różne aktywa (akcje, obligacje, nieruchomości, kupić udział w innym biznesie itd.). A nie wkładać wszystkiego w rozwój jednego biznesu związanego z tłumaczeniem maszynowym.

Po drugie. Być bardziej publicznym, wykorzystywać wszystkie możliwości do promocji swojego projektu.

— Chciałbyś zapisać się w historii branży IT? Jaki ślad chciałby zostawić programista z Nowopołocka?

— Chciałbym stworzyć najlepszy na świecie tłumacz przynajmniej na kilka języków, którego wyniki pracy nie wymagałyby później poprawek człowieka. Żeby światowe media o nim pisały.

Chciałbym też zebrać duże portfolio klientów ze światowych firm. Zostać uznanym ekspertem w swojej branży, pisać prace naukowe na ten temat, obronić doktorat na znanym światowym uniwersytecie.

Idealnie chciałbym zostać naukowcem w dziedzinie Natural Language Processing z wykorzystaniem AI. Jak naukowcy z zespołu, który stworzył ChatGPT.

Chcesz przekazać ważne wydarzenie? Napisz do Telegram-bota

Główne wydarzenia i przydatne linki w naszym kanale Telegram